Strona Polska w Japonii

Taro Yamamoto – samuraj nowej ery

  • Taro Yamamoto - Mo hitori ja nai - już nie sam
    22 listopada 2013r.

    Przed wyborami parlamentarnymi w 2013 roku Taro Yamamoto był aktorem i celebrytą, a od trzęsienia ziemi i katastrofy w Fukushimie w 2011 roku również aktywistą antynuklearnym. Przystąpił do wyborów z programem walki o to, co obecnie leży Japończykom najbardziej na sercu – ochrona społeczeństwa przed skutkami skażenia radioaktywnego i zlikwidowanie elektrowni atomowych w Japonii, aby nie narażać kraju na dodatkową radiację emitowaną w czasie pracy elektrowni i składowania odpadów radioaktywnych, nie wspominając już o ewentualności kolejnych awarii.

    Na portretach wyborczych Taro Yamamoto wyróżniał się urodą i prostym do zapamiętania, standardowym imieniem z nazwiskiem (japoński Jan Kowalski). Imię Taro może się też kojarzyć z dzielnym i odważnym bohaterem bajki Momotaro, chłopcu z brzoskwini, który pokonał potwory gnębiące jego rodzinną wioskę. Młody polityk obiecywał wyborcom program antynuklearny, dzięki czemu zdobył w okręgu tokijskim 666,684 głosów, a po zakwalifikowaniu się do parlamentu stał się, jak sam to określa, jednoosobową "partią bez-partii". Sądząc po pozorach, przystojny, atrakcyjny i elokwentny celebryta mógł, jako polityk, okazać się populistą. Jednak tak się nie stało. Yamamoto raz po raz zadziwia swoją odwagą i błyskotliwością. W parlamencie zadaje niewygodne pytania i nie akceptuje wykrętnych odpowiedzi konserwatywnych polityków, którzy są lojalni wyłącznie wobec swojej partii i dawno już zapomnieli o ludziach - o społeczeństwie dla dobra którego powinni pracować. O ile podczas debat od czasu do czasu mają miejsce ostre dyskusje i próby ujawniania nieprawidłowości w działalności członków opozycyjnej partii, są też tematy tabu, których żaden parlamentarzysta nie ośmieli się poruszyć.

  • Demonstranci

    Taro Yamamoto z odwagą odrzuca konwenanse i staje sam jeden w szranki z całą resztą parlamentu i rządem. W parlamencie sam jeden, ale, jak ostatnio podkreśla "Mo hitori ja nai" - już nie sam, bo mając poparcie setek tysięcy ludzi. Nic dziwnego więc, że ma wielu przeciwników, i kiedy 31 października Yamamoto na przyjęciu z udziałem cesarza przekazał Jego Wysokości list zawierający informacje na temat złej sytuacji dzieci i pracowników z Fukushimy, wybuchł skandal. Politycy z partii liberalnej obrzucili Yamamoto zarzutami i zaczęli naciskać, aby odszedł z parlamentu.

    12 listopada młody parlamentarzysta dostał kopertę, w której był nóż i list z pogróżkami, że wkrótce zostanie zamordowany. Nawet cesarz, który w przypadku listu otrzymanego od Yamamoto na przyjęciu ostentacyjnie okazał całkowity brak zainteresowania (list przekazał szambelanowi i zignorował), teraz postanowił działać i zwołać specjalne spotkanie z politykami, aby uspokoić sytuację. Szczególnie po tym, gdy były szef gabinetu, wywodzacy się z PLD Yoshitada Konoike, ogłosił publicznie, że Yamamoto otrzymał „miecz do seppuku” i że sam osobiście go nie zamorduje, ale... (w podtekście - Yamamoto zostanie zlikwidowany).

    Taro Yamamoto podkreśla wciąż, że jeszcze niczego ważnego nie dokonał. Z kolei gdy się patrzy z boku na przepływ informacji w japońskich środkach masowego przekazu, widać, że uzyskał przynajmniej to, iż media transmitując relację z posiedzienia parlamentu, nie mogą już milczeć na temat tragicznej sytuacji w Fukushimie i skażenia, które jest coraz większe i coraz bardziej się rozprzestrzenia. Do tej pory rząd w sprawie korzystania z produktów ze skażonych regionów do przygotywania szkolnych posiłków dla dzieci ograniczył się jedynie do stukrotnego podniesienia dopuszczalnych norm skażenia w stosunku do norm obowiązujących przed trzęsieniem ziemi 2011 roku, i na tym sprawa się zakończyła. Z kolei Taro Yamamoto wzywał, w transmitowanej w telewizji debacie, do całkowitego zaniechania użycia skażonych warzyw, owoców i innych produktów oraz apelował, aby dzieciom podawać tylko takie jedzenie, które trzyma się norm sprzed wybuchu reaktorów w Fukushimie.
    Jak bardzo ujawnianie prawdy na temat katastrofy w Fukushimie jest nie na rękę partii rządzącej PLD świadczy kolejny krok japońskiego rządu – nowa ustawa "O Zachowaniu Tajemnicy Państwowej" wprowadzająca restrykcyjną cenzurę. To znów zmusza Taro Yamamoto do podjęcia kolejnej walki i kolejnych publicznych wystąpień nagłaśniających totalitarne zakusy PLD.

    Taro Yamamoto ma więc do pokonania kolejne, gigantyczne przeszkody i coraz bardziej zaczyna przypominać bohatera dawnych legend o nieustraszonym rycerzu. Rzucił rękawicę partiom, politykom i mediom. Ale nie jest zupełnie sam. Stoją za nim Japończycy, którzy na skutek katastrofy w Fukushimie odkryli, że ślepe posłuszeństwo może mieć fatalne skutki. I choć trudno określić liczbę osób, których poglądy reprezentuje Taro Yamamoto, bez watpienia grupa ta rośnie w siłę z każdym dniem. W samym Tokio 13 października ruchy antynuklearne zgromadziły czterdzieści tysięcy protestujacych. Fala protestów skierowana przeciwko nowej ustawie o cenzurze przeszła wczoraj, 21 listopada, przez większe miasta Japonii, a na ulice w tokijskiej dzielnicy Hibiya wyszło około dziesięć tysięcy osób.

    Jesteśmy obecnie świadkami metamorfozy japońskiej postawy życiowej. Japończycy robią się krytyczni i zaczynają bronić swoich praw przeciwstawiając się oficjalnej propagandzie. Taro Yamamoto jest jaskółką zmian i jest równie waleczny jak „ostatni samuraj” Isami Kondo, jednak różni się od „ostatniego samuraja” tym, że nie walczy o zatrzymanie epoki, która odchodzi w przeszłość, ale jest raczej „pierwszym samurajem” epoki, która dopiero się dla Japonii zaczyna.

    Hanna Kazahari

    Zdjęcia pochodzą z "The Japan Times"