Strona
Polska
Japonii
informacje, zdjęcia, artykuły
Moje życie w japońskiej szkole 
 
Mieszkam w Japonii już 10 lat. W związku z pracą taty, gdy miałam 6 lat, przyjechałam do Tokio z mamą. W szkole podstawowej zaczęłam naukę od września, czyli od drugiego okresu (japoński rok szkolny zaczyna sie w kwietniu). Wokół mnie byli sami Japończycy; byłam jedyną cudzoziemką w mojej szkole. Mimo kilku miesięcy opóźnienia w stosunku do innych uczniów szybko opanowałam hiraganę (jeden z alfabetów japońskich, składający sie z 46 znaków) i mogłam też po niedługim czasie porozumiewać się z koleżankami i kolegami z klasy w ich języku. Z początku  patrzono na mnie trochę jak na dziwne zjawisko, lecz wkrótce się do mnie przyzwyczajono i traktowano jak swoją. Japoński system szkolny podobny jest do polskiego. Szkoła podstawowa trwa 6 lat, gimnazjum 3 lata i liceum także 3 lata. Po 12 latach nauki można zdawać na uniwersytet . Nie ma co prawda  obowiązku  nauki po ukończeniu gimnazjum, ale ponad 95 proc. młodzieży kształci sie dalej. W wyższych klasach liczba przedmiotów wzrasta, gdyż  następuje  podział już nauczanych, a także dochodzą nowe. Na przykład wykładany w gimnazjum  przedmiot nauki przyrodnicze, w liceum dzieli się na osobne przedmioty, takie, jak: chemia, fizyka, biologia i archeologia. Wiedza o społeczeństwie dzieli się z kolei na historię, geografię, prawo i administrację. 

Podstawowymi przedmiotami w gimnazjum są: język ojczysty (japoński), matematyka, angielski, muzyka, wychowanie plastyczne, wychowanie fizyczne, gospodarstwo domowe i kaligrafia, która w liceum należy do przedmiotów fakultatywnych i sposób jej nauczania zasadniczo się zmienia, bowiem poza kreśleniem znaków pędzlem, celem zajęć jest  duchowe przeżywanie myśli przelewanych na papier.

Po raz pierwszy zetknęłam sie z kaligrafią  w IV klasie szkoły podstawowej i tak bardzo polubiłam te zajęcia, że zaczęłam chodzić na dodatkowe lekcje. Wraz z nabraniem wprawy w pisaniu znaków osiągałam coraz wyższy stopień wtajemniczenia, który podobnie jak w dżudo oceniany jest w stopniach kyu od 10 (najniższy) do 1 (najwyższy), a następnie w dan (1 stopień-najniższy, 10 stopień-najwyższy). Oczywiście  są różne ˝szkoły˝ kaligrafii i stopień osiagniętych umiejętnosci jest w nich różnie oceniany. Ja po zdaniu egzaminu zatwierdzonego przez japońskie Ministerstwo Oświaty i Nauki dostałam stopień 3 kyu, ale mam nadzieję, że  przesunę się kiedyś w górę na tej skali. Teraz w liceum też kontynuuję moją przygodę z kaligrafią, ale jak już wspomniałam,  zajęcia te nie polegają tylko na pisaniu znaków. Raz w tygodniu przez 2 godziny siedzimy w ciszy i wsłuchujemy sie w siebie. W zależnosci od stanu ducha nasze pismo przybiera różne formy, które, jak wierzą Japończycy, odzwierciedla duszę i osobowość człowieka. Jest to więc nie tylko kaligrafia, ale i SZTUKA. Moim zdaniem przedmiot ten w liceum powinien być obowiązkowy, gdyż we współczesnym zagonionym świecie pozwala na chwilę relaksu i odprężenia.

Tym, co różni zasadniczo szkołę japońską od polskiej (poza kaligrafią) są mundurki i tzw. kluby.W większości gimnazjów i liceów obowiązuje noszenie mundurków, a przepisy  dotyczące fryzur i sposobu zachowania się są nieraz bardzo rygorystyczne (zwłaszcza w szkołach prywatnych). Tak zwane kluby są to dodatkowe zajęcia popołudniowe, ale przynależność do nich nie jest obowiązkowa. Kluby oferują  zajęcia sportowe lub działalność kulturalną. Bycie członkiem klubu sportowego wiąże się zwykle z udziałem w zawodach międzyszkolnych na poziomie gminy, miasta , prefektury lub kraju. Można należeć do kilku klubów jednocześnie, choć jest to dość trudne ze względów czasowych. W gimnazjum należałam do klubu badmintonowego, a obecnie należę do klubu kulinarnego.
 

             Tym, co wywarło największy wpływ na moje życie szkolne były egzaminy do liceum. Przeżywałam je bardzo, gdyż przez całą II  i  III klasę gimnazjum nam o nich  przypominano. Codziennie słyszeliśmy od nauczycieli: ˝Uczcie się, bo czeka was ciężka próba w postaci egzaminów˝. Każdy więc starał się zdobyć jak najwięcej punktów na testach, bo od nich zależała klasyfikacja uczniów danego rocznika  i  dostanie sie do wybranej szkoły. Oczywiście nie wiedziałam do jakiego liceum chcę pojść, bo jest ich tutaj duża rozmaitość: państwowe, publiczne, prywatne, a także takie, które od razu przygotowują do zawodu ( podobnie jak polskie licea zawodowe). I tu muszę przyznać, że bardzo pomogli mi nauczyciele z mojego gimnazjum. Znając moje możliwości i zainteresowania , wskazali na publiczne (miejskie) liceum międzynarodowe ( jego japońska nazwa to: Tokyo-to Toritsu Kokusai Koko). Nie jest to szkoła zagraniczna w tym sensie, że prowadzą ją cudzoziemcy, ale taka, w której są zarówno  Japończycy po długim pobycie za granicą, jak i Japończycy po japońskich gimnazjach, a także cudzoziemcy słabo lub wcale nieznający japońskiego,  który jest tu językiem wykładowym. W szkole duży nacisk kładzie się na nauczanie języków obcych. I tak, w I klasie jest 7 godzin języka angielskiego, a w II klasie każdy musi wybrać dodatkowo jeszcze jeden  język obcy. Uczniowie w zależności od stopnia znajomości języka angielskiego podzieleni są na 5 grup. Ja dostałam się do grupy najbardziej zaawansowanej i to właśnie angielski stał się przedmiotem, na który poświęcałam najwięcej czasu. Ale teraz po przeczytaniu "Hamleta" w oryginale nie ma dla mnie trudnych tekstów. Ja miałam szczęście, bo byłam wytypowana przez szkołę i dostałam sie za pierwszym podejściem, tak więc egzaminy  nie zajęły mi dużo czasu. 

Chciałabym przy okazji nadmienić, że reguły jakie obowiązywały przy wystawianiu ocen w gimnazjum, gdy ja do niego uczęszczałam, były dość szczególne. I tak, według ówczesnych zaleceń  Ministerstwa Oświaty i Nauki, w  klasie z danego przedmiotu tylko 7 proc. uczniów mogło mieć ocenę bardzo dobrą, czyli piatkę, 24 proc. - czwórkę, 38 proc. - trójkę, 24 proc.- dwójkę i 7 proc. ocenę niedostateczną, tzn. jedynkę. Łatwo się domyślić, że raz otrzymana ocena z danego przedmiotu, mimo wysiłków ucznia nie mogła być łatwo zmieniona, gdyż pociągało to za sobą zmianę w innej grupie ocen. Na szczęście ten idiotyczny przepis nie obowiązuje już od kwietnia 2002 roku. Ale w dalszym ciągu opłaca się mieć dobre oceny przez całe 3 lata nauki w gimnazjum. 

Trzeba również wspomnieć o tym, że w zależności od ”marki” liceum, liczba kandydatów na jedno miejsce jest bardzo różna. W wybranym przeze mnie liceum ten stosunek kształtował się jak 5 do 1, a więc konkurencja i związane z tym napięcie podczas egzaminu było bardzo duże.

Jeśli chodzi o mnie, to oceny w gimnazjum miałam bardzo dobre i  to pozwoliło mi na zajęcie pierwszego miejsca w szkole i ułatwiło start do liceum. Niestety, ujemną stroną "bycia dobrym" jest zazdrość ze strony koleżanek i kolegów. Po raz pierwszy dano mi wtedy odczuć, że nie jestem swoja i poza paroma koleżankami, reszta odsunęła się ode mnie. Konkurencja czy zwykła zazdrość? A może powodem było także to, że wbrew przyjętemu w Japonii zwyczajowi, że zawsze trzeba się integrować z grupą i nie wyróżniać się, zachowałam własny sposób myślenia i działania? To, co prawda znalazło uznanie w oczach tych, którym w jakiś sposób pomogłam, ale mnie naraziło na swoisty ostracyzm. Jak jednak wobec tego zrozumieć fakt, że przez 3 lata wybierano mnie na gospodynię klasową, która przecież  musiała pogodzić interes grupy ze swoim poczuciem sprawiedliwości?

Na zakończenie chciałabym zaznaczyć, iż moim celem nie było szczegółowe przedstawienie systemu szkolnego Japonii, bo te  informacje każdy łatwo znajdzie na stronie internetowej japońskiego Ministerstwa Oświaty i Nauki. Chodziło mi raczej o przekazanie osobistych wrażeń Europejki kształconej w japońskiej szkole. 




Ola Polańska

 POPRZEDNIA STRONA