Strona
Polska
Japonii
informacje, zdjęcia, artykuły
Chciała być artystką cyrkową, tancerką, śpiewaczką, 
została światowej sławy pianistką.

Barbara Hesse-Bukowska opowiada o swoim życiu.

Urodziła się Pani w Łodzi. Czy to miasto odegrało jakąś istotną rolę w Pani późniejszym życiu?

Barbara Hesse-Bukowska: Skończyłam bodajże 2 latka, kiedy się przenieśliśmy z Łodzi do Warszawy. Niemożliwe jest zatem, żebym cokolwiek pamiętała z tamtego okresu. Wiem tylko, że mieszkaliśmy na ulicy Piotrkowskiej, gdzie też przyszłam na świat (ulica Piotrkowska w Łodzi ma szczęście do znakomitych pianistów; także w domu na ul.Piotrkowskiej urodził się Artur Rubinstein - przypis aut.). Rodzinna anegdota mówi, że stało się to na domowym fortepianie. Moje losy splotły się z Łodzią po raz drugi zaraz po zakończeniu wojny, kiedy przez kilka miesięcy uczęszczałam tam do konserwatorium oraz gimnazjum Sczanieckiej. W Łodzi też odbył się mój pierwszy poważny publiczny występ. 1 lipca 1945 roku zagrałam z orkiestrą Filharmonii Łódzkiej. Miałam wówczas 15 lat. Teraz jeżdżę do Łodzi, by odwiedzić rodzinę lub na Międzynarodowe Konkursy im.Karola Szymanowskiego, ale ich organizatorzy Łódzkie Towarzystwo Muzyczne oraz Akademia Muzyczna im.Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów  zapraszają mnie nie dlatego, że jestem łodzianką.
 

Koncert Chopinowski w ambasadzie RP w Tokio, 30 wrzesnia 2001r.

Co sprawiło, że Pani rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce do stolicy?

B,H.-B.: Dla mojej mamy to był właściwie powrót, gdyż urodziła się i wychowała w Warszawie. Zresztą   Bukowscy, to znaczy rodzina Mamy, pochodzili z Warszawy. Po I wojnie światowej Mama przyjechała do Łodzi, by spróbować sił jako tancerka i śpiewaczka na scenie teatru muzycznego, którego dyrygentem był mój ojciec. Marzenia o karierze artystycznej szybko jednak się skończyły, gdyż tata  zabronił jej występów i kazał zajmować się domem. Zresztą ja się wkrótce zjawiłam na świecie… Ale mama nie straciła kontaktu z muzyką. W domu odbywały się różne spotkania, podczas których akompaniowała kolegom: skrzypkom i śpiewakom. Decyzję o wyjeździe do Warszawy podjął ojciec po otrzymaniu posady dyrygenta orkiestry w cyrku Staniewskich ( był to największy cyrk w Polsce lat międzywojennych; działał w l.1923-39; jego dyrektorem i założycielem był Bronisław Staniewski pseudonim Frico, klown - przypis aut.). W wakacje jeździłyśmy z mamą z tym cyrkiem po Polsce. Mieszkałyśmy prywatnie, a artyści w wagonach. Mnie to się strasznie podobało i wyobrażałam sobie, że jak dorosnę, to też będę występowała w cyrku, ale na razie bawiłam się z grupką liliputów, którzy grali na różnych instrumentach. Byli małego wzrostu tak jak ja, kilkuletnie wówczas dziecko, więc traktowali mnie jak koleżankę. 


Kiedy zaczęła się Pani uczyć gry na fortepianie?

B.H.-B.: Zaczęłam zajmować się muzyką na poważnie w wieku 6 lat. Rodzice mieli przyjaciela Czesława Aniołkiewicza, kompozytora i pianistę, który dawał mi prywatne lekcje w domu. Po wojnie Aniołkiewicz pracował w radiu z Władysławem Szpilmanem. Razem tworzyli oprawę muzyczną audycji. Gdy skończyłam 8 lat, zdałam do konserwatorium. Zaliczyłam pierwszy rok, przyznano mi stypendium na następny, ale wybuchła wojna. Profesor Stanisław Kazuro, jego żona i inni profesorowie zorganizowali tajne nauczanie. Mieliśmy lokal na ulicy Sienkiewicza, w którym działała Rada Główna Opiekuńcza, organizacja pomocy społecznej dla polskiej ludności Generalnej Gubernii. Między innymi prowadzono tam stołówkę, a my wykorzystając tę sytuację, dawaliśmy koncerty. W niedzielę o godzinie 12 ludzie przychodzili nas słuchać i na szczęście dźwięki fortepianu nie zwracały uwagi Niemców. 
 

Czy graliście utwory Chopina?

B.H.-B.: Chopin był zakazany, to prawda, ale nie dla nas.

A gdzie odbywały się lekcje?

B.H.-B.: W prywatnych domach. Na lekcje do pani profesor Margerity Trombini- Kazuro ( Margerita Trombini-Kazuro (1891-1979), pianistka, żona Stanisława Kazury; od 1919 wykładowca koserwatorium, od 1958 prof. PWSM w Warszawie; juror wielu Międzynarodowych  Konkursów Pianistycznych im.F.Chopina– przypis aut.) prowadzała mnie mama. W podziemnym nauczaniu  uczestniczyłam do powstania. Zrobiłam nawet dyplom szkoły średniej. Gdy wybuchło Powstanie, przebywałam z rodzicami w budynku konserwatorium na Okólniku. Przylegał z prawej strony do Zamku Ostrogskich. Dopóki Starówka się „trzymała”,  w wielkiej sali rozbrzmiewała muzyka. Profesor Kazuro grał na organach, jego żona na fortepianie, mój ojciec na skrzypcach. Występował z założoną przez siebie w czasie wojny orkiestrą kameralną. Ja też grałam. To trwało jakiś czas. Ale Starówka padła, konserwatorium zostało zbombardowane i pod osłoną barykad, rodzice i ja, musieliśmy przedzierać się na Powiśle. Do końca Powstania byliśmy w Warszawie. Przez kilka tygodni mieszkaliśmy u obcych ludzi. Nie mieliśmy co jeść i poza sobą w ogóle nic już nie mieliśmy.

U kogo po wojnie kontynuowała Pani naukę?

B.H.-B.: Moją główną nauczycielką, tak jak w latach okupacji, była pani profesor Kazurowa. U niej skończyłam zarówno szkołę średnią, jak i uzyskałam dyplom. Tak się złożyło, że po wojnie mieszkałyśmy w tym samym domu na ulicy Górnośląskiej. Ja z rodzicami na V piętrze, a państwo Kazurowie na III. Pani Kazurowa, gdy tylko miała czas,  dzwoniła do mnie i mówiła: “Basia, przyjdź na lekcję”. Nie znałam dnia, ani godziny. Nieraz miałam w planach jakieś spotkanie towarzyskie, ale odwoływałam bez żalu i szłam do pani Kazurowej. Mój syn Maciek także był uczniem pani Kazurowej i to też od dziecka. Nie zdążył niestety zrobić już u niej dyplomu. Pani Kazurowa zmarła jak był na II roku studiów. Bardzo to oboje przeżyliśmy. Pani Kazurowa dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Gdy żyła, to zawsze mogłam się do niej zwrócić o pomoc w trudnych sytuacjach.

W 1949 roku wzięła Pani udział w IV Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im.F.Chopina. Odniosła Pani ogromny sukces, zajmując II miejsce. Lepiej od Pani zagrały tylko Halina Czerny-Stefańska i Bella Dawidowicz. Jakie znaczenie miał w Pani życiu ten konkurs?

B.H.-B.: Bez tego konkursu moje życie potoczyłoby się zapewne inaczej. Nie liczyłam na taką wysoką nagrodę. Wzięłam w nim udział, bo mogłam grać z orkiestrą. To było dla mnie chyba wtedy najważniejsze. Gdyby mnie sklasyfikowano na 12. miejscu, tyle wówczas przyznano nagród, byłabym tak samo szczęśliwa. Ten konkurs zapadł mi w pamięci z jeszcze jednego powodu, dosyć zabawnego. Otóż uczestnicy grali za drewnianym przepierzeniem. Chodziło o to, żeby jurorzy nie wiedzieli, kto występuje . Obecnie się tak nie robi. Gdy zagraniczni jurorzy usłyszeli moją grę - polscy rozpoznali mnie po repertuarze - byli przekonani, że przy fortepianie siedzi mężczyzna. Było bardzo śmiesznie, bo potem przychodzili mnie oglądać. Nie mogli uwierzyć, że to grała kobieta.
 

Czy od tego konkursu datowała się Pani przyjaźń z Haliną Czerny-Stefańską?

B.H.-B.: Poznałyśmy się rok wcześniej na eliminacjach do konkursu. A potem już przed samym konkursem spędziłyśmy lato w Łagowie. Ówczesne władze bardzo dbały o reprezentantów. Zorganizowano nam koncerty z orkiestrą symfoniczną Filharmonii Poznańskiej , którą dyrygował Stanisław Wisłocki.
Z Haliną zawsze bardzo się lubiłyśmy. Moi rodzice też bardzo lubili Halinę, a ona ich. Gdy Halina z mężem  przyjeżdżała do Warszawy, to zawsze oboje odwiedzali moich rodziców. Śmierć Haliny to dla mnie strata kogoś naprawdę bliskiego. Nie mogę sie z tym zupełnie pogodzić. Po raz ostatni widziałam się z nią 3 czerwca (Halina Czerny-Stefańska zmarła w Krakowie 1 lipca br. – przypis aut.). 

Jak to się stało, że zajęła się Pani pracą pedagogiczną? 

B.H.-B.: Na początku lat 60. Ludwik Stefański, mąż Haliny poważnie zachorował i lekarz zabronił mu jeździć z Krakowa do Wrocławia. W tej sytuacji wrocławska PWSM na gwałt potrzebowała pedagoga. Zwrócono się w tej sprawie do mnie. Ponieważ odbyło się to w nietypowych okolicznościach – przyjaciółka padła przede mną na kolana – nie mogłam odmówić. Dojeżdżałam do Wrocławia przez 9 lat. Potem dostałam klasę w warszawskiej Akademii Muzycznej i zrobiło się z tego 40 lat. 
 


Maciej Piotrowski gra w ambasadzie RP w Tokio, 30 wrzesnia 2001r.

Czy udało się Pani pogodzić liczne obowiązki zawodowe z wychowywaniem syna? 

B.H.-B.: Maćkiem od 4. roku życia opiekowali się moi rodzice. Grałam tyle koncertów, że nie mogłam zajmować się dzieckiem. Przez wiele lat byłam mamą od święta. Dopiero jak skończył szkołę podstawową, zabrałam go do siebie. Był już na tyle dorosły, że mógł sam jeździć do szkoły na Żoliborz.



Koncert Chopinowski w ambasadzie RP w Tokio, 30 wrzesnia 2001r. Barbara Hesse-Bukowska, Mariusz Dropek, Maciej Piotrowski, Masako Ezaki oraz japońscy studenci, którzy publicznie odczytali przetłumaczone na jezyk japoński listy Chopina.

W ambasadzie polskiej w Tokio wystąpiła Pani ze swoimi byłymi i obecnymi studentami: Japonką Masako Ezaki, synem Maciejem Piotrowskim oraz Mariuszem Dropkiem. Czy tego typu koncerty zdarzają się często?

B.H.-B.: Obecnie koncerty typu: mistrz i uczeń są w modzie, ale na początku lat 80., kiedy po raz pierwszy zagrałam ze swoimi uczniami, były ewenementem. Stało się to zresztą w Japonii

Czy mogłaby Pani opowiedzieć więcej o swoich kontaktach z Japonią?

B.H.-B.: W 1963 roku wyjechałam na tournee z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach. Zaczęliśmy w Moskwie, a skończyliśmy bodajże w Nowej Zelandii. W ciągu dwóch i pół miesiąca daliśmy 50 koncertów. Po prostu szaleństwo. Byłam jedyną solistką. Nie mogłam chorować, źle się czuć, ale jakoś na szczęście wszystko dobrze się udało. Podczas tego tournee po raz pierwszy odwiedziłam Japonię. Obecny pobyt , jak obliczył mój syn, to 32-gi raz. Bliższe kontakty z Japonią udało mi się nawiązać w połowie lat 70-tych dzięki znajomości z profesorem Masahiko Sato z Osaki.

I zawsze gra Pani w Japonii utwory Chopina?

B.H.-B.: Tak, głównie gram Chopina, bo takiego repertuaru życzą sobie zagraniczni organizatorzy koncertów. Dotyczy to nie tylko Japonii. 

W Polsce też miała Pani dużo okazji, by grać Chopina, chociażby na festiwalach w Dusznikach-Zdroju. 

B.H.-B.:Bardzo często tam kiedyś występowałam, ale od 1985 roku do Dusznik-Zdroju nie jeżdżę. Jest to związane z moim osobistym przeżyciem. Otóż, gdy w 1985 roku grałam w Dusznikach, umarła moja mama. Wiedziałam, że jest ciężko chora, ale lekarz przekonał mnie, że mogę opuścić mamę na kilka dni. 

Kuracja w Dusznikach w pamięci Chopina też raczej nie zapisała się jako radosne wspomnienie. Zetknął sie tu bowiem z tragedią osieroconych dzieci i jak wiemy z przekazów historycznych, poruszony ich losem, wpływy ze swego pierwszego publicznego koncertu, który dał właśnie w Dusznikach, przeznaczył dla nich. Być może miłość do pięknej Libuszy ożywiała myśli Chopina o Dusznikach.

B.H.-B.:Czasami mówi się o tej miłości, ale nikt tego poważnie nie traktuje. Gdy wymienia się miłości Chopina, to zawsze zaczyna się od Marii Wodzińskiej. 

Czy bywała Pani także w innych miejscowościach związanych z Chopinem?

B.H.-B.: Od 20 lat w połowie września odbywają się międzynarodowe festiwale w Antoninie. Jestem konsultantem muzycznym tych imprez i pomagam w układaniu programu. Chopin gościł w Antoninie na zaproszenie księcia Antoniego Henryka Radziwiłła, gdy miał 19 lat, to znaczy tuż przed wyjazdem z Polski. Książę Radziwiłł słynął jako mecenas sztuki, a poza tym miał dwie córki. Wanda brała u Chopina lekcje, a Eliza go rysowała. Portret Chopina autorstwa młodej Radziwiłłówny zachował się do naszych czasów. W Antoninie Chopin skomponował swojego pierwszego poloneza na fortepian i wiolonczelę, jako że książę był wiolonczelistą. Ten polonez grany jest zawsze na otwarciu festiwalu.
Jeżdżę też do Sannik. W Pałacu Sannickim w 1828 roku Chopin spędził wakacje u swojego kolegi Konstantego Pruszaka. W niedziele w sezonie letnim organizowane są tam koncerty. 

Kończąc naszą rozmowę, chciałabym Panią spytać: za co lubi Pani swój zawód najbardziej? 

B.H.-B.:Czy ja powiedziałam, że ja lubię swój zawód? Gdy byłam małą dziewczynką, to ciąglę tańczyłam. Mama zaprowadziła mnie nawet do szkoły baletowej, ale wybuchła wojna. Potem uczyłam się gry na fortepianie i brałam lekcje śpiewu. Myślałam, że zostanę śpiewaczką, ale wzięłam udział w konkursie chopinowskim, zajęłam II miejsce i musiałam zrezygnować ze śpiewania. Wcale nie chciałam być pianistką, ale źle się nie stało.

W takim razie zmienię nieco poprzednie pytanie. Jakie przyjemności daje Pani ten zawód? 

B.H.-B.:Najprzyjemniejsze są podróże i kontakty z ludźmi, jakie się podczas tych podróży nawiązuje. Jeśli te kontakty zamieniają się w trwałe przyjaźnie, to są to najpiękniejsze rzeczy, jakie można sobie wymarzyć.

Rozmawiała Małgorzata Suzuki

Zdjęcia Piotr Janowiak

Tokio, 3 październik 2001
 


 
 POPRZEDNIA STRONA